
W pierwszym akapicie mistrzyni zwraca uwagę na intonację, brzmienie pisanych w liście słów, to od początku nastroiło mnie na dokładne, uważne czytanie.
Genialny dobór formy, ironia, wątki autobiograficzne tworzą fascynującą opowieść, w której mimo ostrożności zgubiłem się na chwilę.
Jak pisać takie historie?
Trochę tak, jak wygłaszać przemówienia tuż po wojnie, w domu dla ocalonych żydowskich dzieci, dokładnie tak:
„(…) Pisarka oparła się o framugę drzwi „Przemawiam serdecznie, choć nie całkiem umiejętnie…”, zapisze w dzienniku. No cóż, umiejętnie przemawiali tutaj dwaj ludzie. Ów ksiądz, który swoje złożone z liczebników głównych przemówienie wygłaszał w myśli: – Raz – dwa – trzy – dziesięć – trzydzieści – pięćdziesiąt – sto dwadzieścia – o tym, że przemawia, świadczył jedynie gest wskazującego palca przesuwanego w powietrzu, wreszcie kiwał głową, co znaczyło, że starczy, że liczba siedzących zgodziła mu się z tabliczkami czekolady, i napięcie przy stołach opadało, oraz Julian Tuwim, który też przemawiał umiejętnie na górze, u niemowlaków, zaczynając od słów: – Halo – lo – lo – lo – tu ptasie radio – dio – dio – dio – w brzozowym gaju – a poza tym umiejętnych przemówień w ogóle nie było, więc Zofia N. niepotrzebnie czyniła sobie wyrzuty.”
Gorąco polecam lekturę.